Uzyskaj dostęp do tej i ponad 180000 książek od 9,99 zł miesięcznie
W TRÓJKĄCIE BESKIDZKIM
Mroczne powieści pełne zbrodni i tajemnic
wywodzących się z ciemnej strony ludzkiej natury.
Dwudziestoletnia Beata Szymanowska, nazywana zdrobniale Tulą, przypadkowo otwiera wiadomość adresowaną do swojej matki i dowiaduje się, że ta jest szantażowana. Dziewczyna nie wie, jakie informacje mógłby ujawnić prześladowca, jednak nie zamierza się z tym godzić i postanawia włączyć się do akcji. W imieniu matki umawia się z mężczyzną na spotkanie, jednak po przybyciu na miejsce odkrywa, że szantażysta został zamordowany.
Aspirant Mirosław Ostaniec z zapałem zabiera się do rozwiązywania swojej pierwszej sprawy, łącząc siły z komendantem Konradem Procnerem. Tymczasem Tula dochodzi do własnych wniosków – dobrze zna osobę, której mogło zależeć na „uciszeniu” szantażysty. Postanawia za wszelką cenę chronić matkę, mimo że ta zachowuje się coraz dziwniej…
Inteligentna lektura! Błyskotliwe dialogi, zaskakująca fabuła, złośliwie dowcipne bohaterki, ani dobre, ani złe. Popielate.
Cała Hanna Greń.
Agnieszka Lis, pisarka
Mylne tropy, szalona akcja, narastające napięcie. Psychologicznie wiarygodna zagadka i mocne wątki obyczajowe. Przy okazji dowiecie się też, jak los potrafi zakpić sobie z człowieka i wciągnąć go – nieświadomego zagrożeń – do mrocznego świata zbrodni. Czy ujawnienie tajemnicy z przeszłości pomoże w zidentyfikowaniu mordercy? Polecam.
Anna Klejzerowicz, pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książki Hanny Greń, które ukazały się w Wydawnictwie Replika
Cykl W TRÓJKĄCIE BESKIDZKIM
Uśpione królowe
Cynamonowe dziewczyny
Otulone ciemnością
Wilcze kobiety
Popielate laleczki
Cykl POLOWANIE NA PLISZKĘ
Jak kamień w wodę
Światełko w tunelu
WKRÓTCE cykl ŚMIERTELNE WYLICZANKI
Mam chusteczkę haftowaną
Copyright © Hanna Greń
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Pawłowska
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Maciej Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2018
eISBN 978-83-7674-770-5
Wydawnictwo Replika
ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo
tel./faks 61 868 25 37
replika@replika.eu
www.replika.eu
Urszuli Jamrozińskiej,
która pierwsza nauczyła mnie,
jak obłaskawiać słowa.
Podziękowania
Dziękuję całej ekipie Wydawnictwa Replika za trud włożony w wydanie tej książki.
Dziękuję zwłaszcza Katarzynie i Aleksandrowi Szablińskim, za zaufanie, którym kolejny raz mnie obdarzyli, oraz mojej wspaniałej redaktorce Joannie Pawłowskiej, cierpliwie porządkującej chaotyczne wytwory mojej wyobraźni.
Dziękuję także wszystkim, którzy mieli udział w powstawaniu, a później doskonaleniu tekstu:
Mojemu mężowi – za objaśnianie skomplikowanych policyjnych procedur i za pierwszą ocenę tekstu.
Joannie Krystynie Radosz – za ocenę tekstu i cenne uwagi.
Martynie Kotylak – za użyczenie swojego nazwiska jednej z bohaterek.
„Mieszkankom” naszej chatki na NaNoWriMo – za dopingowanie do pracy nad tekstem.
Agacie Legun i Gosi Wypych – administratorkom fanowskiej grupy „Kryminalny kącik Hanny Greń” – za wsparcie w chwilach zniechęcenia i za nieustające promowanie moich książek.
Rozdział 1.
W mroku przejmują cię dreszcze, w parku pada deszcz[1]
Sierpień–listopad 2010 roku; Bielsko-Biała, Wisła
Wysiadł z pociągu i przeciągnął się z ulgą. Czuł w kościach te długie godziny jazdy. Pożałował, że poskąpił pieniędzy na pociąg pospieszny, który nie dość, że pokonałby tę trasę dużo szybciej, to jeszcze zapewniłby wyższy komfort jazdy. Ale trudno, stało się i już.
Wolnym krokiem ruszył do poczekalni, żeby sprawdzić, o której odjeżdża jakiś pociąg w kierunku Wisły, i po chwili pokręcił głową ze zdziwieniem i gniewem. Takiego pociągu nie było, ani bezpośredniego, ani nawet z przesiadkami.
Tego się nie spodziewał i przez chwilę stał, wgapiając się bezradnie w żółtą tablicę, zanim uprzytomnił sobie, że przecież może dojechać tam autobusem. Pamiętał dobrze, że dworzec PKS znajduje się po przeciwnej stronie ulicy, i miał nadzieję, że przynajmniej to się nie zmieniło.
Rzeczywiście, dworzec nadal tam był, lecz autobus właśnie odjechał. Mężczyzna zaklął głośno, potem sprawdził, o której odchodzi następny. Dopiero za półtorej godziny. Znów zaklął, lecz już w następnym momencie się rozpogodził. Przecież nigdzie mu się nie spieszyło, więc co za różnica, o której dojedzie do Wisły? Nic nie stało na przeszkodzie, by przeszedł się po mieście i sprawdził, czy bardzo się zmieniło od czasu, gdy był jego mieszkańcem.
Prawie go nie poznał, zniknęły bowiem niemal wszystkie punkty, z którymi zwykł utożsamiać Bielsko. Nie istniały już prywatne sklepiki przy ulicy Lenina, a sama ulica nosiła teraz nazwę 3 Maja, zlikwidowano firmowy sklep Wawela i małą prywatkę z obuwiem. To już nie było jego miasto.
Mimo tego spostrzeżenia kupił „Kronikę Beskidzką”, którą czytywał, gdy jeszcze tu mieszkał, usiadł na ławce na placu Chrobrego i wolno przerzucał strony. Nie znalazł na nich nic, co by go zainteresowało, i już miał wyrzucić gazetę do kosza, gdy jego uwagę przykuło zdjęcie, na którym widniał duży szyld salonu fryzjerskiego „Asta”. Drgnął i na powrót rozłożył gazetę.
Artykuł informował, że bielska fryzjerka Astrida Szymanowska zdobyła nagrodę czasopisma „Twój Styl” w konkursie na stylizację damskich fryzur. Przeleciał wzrokiem zwyczajne w takich przypadkach zachwyty, opowieść fryzjerki o wytrwałości i ciężkiej pracy także go nie zainteresowała. Szukał czegoś innego i znalazł to dopiero na samym końcu. Adres salonu i adres e-mail.
Zerknąwszy na zegarek, stwierdził, że zdąży tam pójść i przekonać się, czy fryzjerka Astrida jest tą Astą, którą kiedyś miał okazję poznać. Uśmiechnął się na myśl, jak dokładnie ją poznał.
Po pięciu minutach stał przed przeszklonymi drzwiami i obserwował krzątającą się kobietę. Chciał ją zobaczyć en face, lecz ciągle ustawiała się tyłem lub bokiem i nie mógł dobrze jej się przyjrzeć. W końcu zniecierpliwiony pchnął drzwi i wszedł do środka, lecz nawet nie odwróciła głowy, zajęta układaniem fryzury, do niego natomiast podeszła młoda dziewczyna.
– Czym mogę służyć?
– Chciałbym się ostrzyc. Na zero.
Ten pomysł przyszedł mu do głowy w ostatniej chwili. Skoro już był w salonie fryzjerskim, mógł przy okazji diametralnie odmienić swój wygląd. Jeśli rozesłano za nim list gończy, taka zmiana powinna uniemożliwić lub przynajmniej utrudnić identyfikację.
– Zapraszam. – Dziewczyna wskazała fotel.
Usiadł, popatrzył w lustro i z trudem powstrzymał się od okrzyku radości. Widział ją teraz na wprost, piękną kobietę wyglądającą na jakieś trzydzieści pięć lat, o blond włosach tak przetykanych popielatym kolorem, że nie dało się określić dominującej barwy. Znał tylko jedną dziewczynę, która miała takie włosy. To Artur ciągle o niej mówił, wydawało mu się nawet, że ją kocha, a potem… Potem wyszło, jak wyszło, skwitował krótko to wspomnienie. Zauważył, że zmierzyła go wzrokiem, i poczuł się nieswojo, lecz w zielonych oczach nie dostrzegł błysku rozpoznania. No tak, ona się nie zmieniła, lecz on… Niewiele doprawdy zostało z tamtego chłopaka sprzed lat.
– Mamo, masz moją maszynkę? – spytała dziewczyna, którą wziął za uczennicę.
Znowu zerknął w lustro, tym razem na nią. Na pierwszy rzut oka nie była podobna do Asty, ale im dłużej patrzył, tym więcej wspólnych cech wychwytywał. Ciemnoszare, niemal grafitowe oczy miały podobny kształt, tak samo łuki brwi i wykrój ust. Włosy miała jasne jak włosy matki, ale ich popielatej barwy nie przetykały blond pasemka. Za to prawie identycznie układały się nad czołem.
Strzyżenie trwało tylko chwilę. Niby zamarudził przy szukaniu portfela w kieszeniach bojówek, a tak naprawdę rozejrzał się dyskretnie. Wyposażenie i wystrój świadczyły, że Asta nie musiała oszczędzać, i jego początkowo bardzo ulotny pomysł zaczął się krystalizować.
– Zadzwoń do taty i powiedz, że trochę się spóźnię. – Usłyszał jej głos. – Wiesz, jaki jest. Po co ma się denerwować?
Zapłacił i wyszedł. Wiedział już to, co chciał wiedzieć, pora zatem obmyślić strategię. Przyspieszył kroku, chcąc zdążyć na autobus, a gdy już się w nim znalazł, usiadł z dala od innych pasażerów i rozmyślał o niebywałej szansie, która objawiła się tak znienacka. A więc Asta ma pieniądze. Chyba dużo pieniędzy, skoro stać ją na lokal w centrum. Ma też kochającego męża i córkę. Pewnie by nie chciała, żeby rodzina dowiedziała się o tamtym?
Dzień był wyjątkowo upalny, co po trwających przez kilka ostatnich dni chłodach stanowiło kontrast trudny do wytrzymania. Przechodnie, z rozpędu ubrani zbyt grubo, snuli się ze zbolałymi minami, szukając na nieosłoniętej zielenią drzew ulicy bodaj odrobiny cienia. Tula obserwowała ich spoza szyb salonu fryzjerskiego, stanowiącego dumę i radość matki.
Astrida Szymanowska, zwana przez przyjaciół Astą, długo pracowała na swój sukces. Nie miała w życiu łatwego startu. Wywodziła się z rodziny, w której z pokolenia na pokolenie przechodziła tradycja życia na marginesie.
Ojciec Asty był niespecjalnie uzdolnionym złodziejem, co w połączeniu z zamiłowaniem do trunków owocowało częstymi pobytami w więzieniu, toteż rodzinny dom Asty nie emanował ciepłem i rodzicielską miłością.
Matka początkowo nie piła i nawet próbowała walczyć z nałogiem męża, za co nieraz zbierała tęgie razy. Zaszła ponownie w ciążę, gdy Asta miała pięć lat. Znękana kłopotami finansowymi i wyskokami męża, kobieta zlekceważyła bóle brzucha świadczące o jakichś komplikacjach i do lekarza poszła dopiero, gdy zaczęła krwawić. Pozamaciczna ciąża była już na tyle zaawansowana, że nastąpiły nieodwracalne szkody. Operacja wprawdzie się udała, ale matka opuściła szpital jako kobieta bezpłodna. Wtedy i ona zaczęła pić.
Asta zaszła w ciążę w wieku siedemnastu lat, co w jej rodzinie nie było żadnym ewenementem, zdarzały się i młodsze matki. Jedyne, co ją odróżniało od poprzedniczek, to fakt, że zamiast znaleźć sobie męża w swoim środowisku, ona wyszła za mężczyznę będącego prawym obywatelem, dość dobrze sytuowanego i posiadającego stałą, nieźle płatną pracę. To jemu zawdzięczała odmianę losu. Wyrwał ją z tego zamkniętego kręgu, odseparował od toksycznej rodziny, pomógł uzyskać poczucie własnej wartości. To on wspierał ją w dążeniach zawodowych i pocieszał, gdy coś szło nie po jej myśli, i to on namówił ją na otwarcie własnego zakładu fryzjerskiego.
Całą tę historię Tula znała z opowiadań matki, wiedziała też, że małżeństwo rodziców nie zostało zawarte z miłości. Początkowo kochał tylko ojciec, matka zaś czuła do niego jedynie szacunek i sympatię, a decydując się na ślub, miała na uwadze wyłącznie polepszenie swojego losu. Ale później to się zmieniło. Obserwując rodziców, dziewczyna nie wyobrażała sobie, że ludzie mogą się bardziej kochać. Jeśli tak wygląda małżeństwo z rozsądku, to ja też tak chcę, myślała nieraz.
Tula wystawiła głowę zza zasłonki oddzielającej prywatny kącik od głównego pomieszczenia i spojrzawszy w stronę matki rozpylającej właśnie nad głową klientki mgiełkę lakieru, wstała i włączyła ekspres. Pora na kawę. Starały się tak ustawić grafik, żeby ta, która przychodziła do pracy na poranną zmianę, w południe miała przerwę. Przyjmowały klientki w godzinach od ósmej do dziewiętnastej. Jedna zaczynała rano i kończyła o piętnastej, druga rozpoczynała o dwunastej i pracowała aż do zamknięcia salonu.
Za klientką wreszcie zamknęły się drzwi. Matka odsunęła kotarę, weszła do małej klitki będącej jadalnią, szatnią i biurem w jednym, i z westchnieniem osunęła się na fotel.
– Te skoki pogodowe kiedyś mnie wykończą. – Wierzchem dłoni otarła pot z czoła. – Najwyższy czas zainstalować klimatyzację.
– Bardziej przydałaby się w domu – odparła dziewczyna i otwarła minichłodziarkę, skąd wydobyła butelkę coli. – Masz, przyłóż sobie do twarzy. Pomaga. – Uśmiechnęła się na widok Asty odkręcającej nakrętkę i pijącej łapczywie zimny płyn. Po kilku łykach matka zakręciła colę i przyłożyła chłodną butelkę do czoła.
– Masz rację, pomaga. – Również się uśmiechnęła, obdarzając córkę pełnym miłości spojrzeniem. – Z klimatyzacją też masz rację, zauważyłam, że tata z każdym rokiem coraz gorzej znosi upały.
– To pewnie z powodu wieku. Gdzieś czytałam, że im człowiek starszy, tym staje się mniej odporny na takie gwałtowne zmiany.
– No wiesz co?! – W głosie Asty zabrzmiało oburzenie połączone ze śmiechem. – Tata skończył dopiero pięćdziesiąt jeden lat, a ty mówisz o nim jak o zgrzybiałym staruszku. Ale czemu ja się dziwię? Dla dwudziestolatki każdy, kto przekroczył czterdziestkę, nadaje się wyłącznie do domu starców.
– W takim razie powinnaś zacząć się pakować – prychnęła Tula przekornie. – Bo zostały ci już tylko dwa lata.
– Ty bezczelna smarkulo. Ja ci dam!
Asta zamierzyła się na córkę pudełkiem papierosów, lecz ta zwinnie się uchyliła i pocisk, zamiast w czoło, trafił ją w pierś. Dziewczyna złapała go, zanim spadł na podłogę, i wysupłała jednego papierosa.
– Dzięki, że mi podałaś. Nie chciało mi się wstawać.
– Właściwie też sobie zapalę. Poczęstujesz?
Asta popalała od niepamiętnych czasów, ale nigdy nie uzależniła się od papierosów. Potrafiła nie sięgać po nie nawet przez kilka miesięcy i nie odczuwała wówczas żadnej pokusy. Innym razem mogła wypalić w ciągu dwunastu godzin całą paczkę, a następnego dnia wrócić do niepalenia. W przeciwieństwie do niej Tula paliła więcej i nie miewała takich przerw, ale ciągle wmawiała sobie, że to jeszcze nie nałóg i że doskonale panuje nad tym „małym hobby”, jak określała swoje kontakty z nikotyną.
Dziewczyna podsunęła matce pudełko i zapalniczkę, lecz zanim Asta zdążyła wyjąć papierosa, rozległo się piśnięcie komputera, oznajmiające nadejście e-maila. Mocą niepisanego porozumienia wszelką korespondencją w zakładzie zajmowała się starsza z kobiet, toteż młodsza nawet nie drgnęła i spokojnie wypuściła z ust strużkę dymu. To matka była tutaj szefową, do niej więc należały wszelkie decyzje.
Asta podniosła się z fotela i podeszła do wciśniętego w kąt małego biurka, stanowiącego jej warsztat pracy, gdy zamieniała się z fryzjerki w księgową. Tula dopaliła papierosa, wypiła kilka łyków coli i wstała z zamiarem włożenia stroju roboczego, za kilka minut bowiem powinna pojawić się następna klientka. Sięgając po turkusowy fartuszek z logo salonu na piersiach, zahaczyła wzrokiem o siedzącą nieruchomo matkę, wpatrzoną w tapetę pulpitu.
– Czemu tak zastygłaś? Poczta nie działa? W takim razie trzeba zadzwonić do pana Arka.
Kilka tygodni temu Asta uległa namowom córki i wymieniła komputer na nowy, a obawiając się, że Tula nie poradzi sobie z instalacją programów, powierzyła tę sprawę firmie świadczącej usługi komputerowe. Młody fachowiec imieniem Arek wywiązał się z zadania nad podziw sprawnie, skonfigurował także ustawienia poczty i podłączył drukarkę.
Teraz Tuli przyszło do głowy, że może zrobił coś źle, stąd dziwne zachowanie matki. Ale starsza z kobiet nie odpowiedziała, więc dziewczyna znów się ku niej odwróciła i omal nie krzyknęła, widząc nagłą zmianę w jej wyglądzie. Jeszcze przed chwilą matka śmiała się i żartowała, a na twarzy kwitł delikatny rumieniec. Teraz była tak blada, jakby miała lada moment zemdleć, na policzkach lśniły strużki łez, a w oczach malował się dziwny wyraz, którego dziewczyna na razie nie umiała zidentyfikować.
– Mamo, co się stało?!
Asta zamknęła pocztę i spojrzała na córkę, ocierając dłonią mokre policzki.
– Nic, co by cię dotyczyło, dziecinko. Nie przejmuj się, to naprawdę nic takiego.
Machnęła ręką i wzruszyła ramionami, lecz to przesadne manifestowanie lekceważenia sprawy osiągnęło skutek przeciwny do zamierzonego, bowiem Tula od razu zrozumiała, że matka kłamie. Potwierdziło to drżenie dłoni, gdy Asta sięgała po papierosa.
– Przecież widzę, że to nie była dobra wiadomość – zauważyła z wyrzutem. – Zawsze mnie pouczałaś, że kłamstwo to coś obrzydliwego.
Twarz matki lekko się zarumieniła, ale kobieta nie spojrzała córce w oczy, tylko wbiła wzrok w blat stołu.
– No dobra… – odpowiedziała po krótkim wahaniu. – To zła wiadomość, ale ciebie nie dotyczy. Po prostu moja przyjaciółka jest poważnie chora.
– Jaka przyjaciółka? – Tula nie ustępowała. – Przecież ty nie masz przyjaciółek!
– Teraz nie mam, ale kiedyś miałam. Dawno temu utrzymywałyśmy bliski kontakt. Potem ona wyjechała, ale w dalszym ciągu piszemy i dzwonimy do siebie. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? – spytała z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Nie, skądże. Nie musisz się wściekać, po prostu byłam ciekawa.
Dziewczyna nie dociekała dłużej, choć odniosła wrażenie, że matka nie powiedziała całej prawdy. O ile cokolwiek z jej wypowiedzi było prawdą. Jeszcze raz zerknęła na matkę i przeszła do salonu, skąd przed momentem doszedł ją dźwięk brzęczyka przy drzwiach, a kilka sekund później głos klientki:
– Dzień dobry, pani Tulo, już jestem.
Zajęła się pracą i po chwili już nie pamiętała o wiadomości, która tak bardzo zdenerwowała matkę. Tego dnia miała ściśle wypełniony grafik i z trudem znajdowała chwilę na szybkie wypalenie papierosa czy wypicie kilku łyków dawno wystygłej kawy.
Dzień pracy dobiegł wreszcie końca. Zmęczona Tula usiadła do komputera, żeby sprawdzić, jak się mają sprawy z aukcją na Allegro, gdzie licytowała nową i niezwykle piękną bluzkę z Zary, i przekonała się, że nikt jej nie przebił. Kliknęła ikonę poczty, żeby odczytać wiadomość od sprzedającego, lecz zanim otworzyła swoje konto, rzuciła okiem na wiadomości zapisane na koncie służbowym. Ot tak, bez żadnej ubocznej myśli, wyłącznie po to, by sprawdzić, czy przypadkiem jakaś klientka nie wybrała tego sposobu na skontaktowanie się z salonem. Ostatni e-mail pochodził sprzed siedmiu godzin, nosił tytuł „Pamiętasz?” i posiadał w załączniku plik JPG.
Skonsternowana dziewczyna wpatrywała się w ekran, a myśl o zapłacie za bluzkę całkowicie się ulotniła, w jej miejsce zaś napłynęły inne, nieco chaotyczne. Czemu mama miałaby pamiętać o chorobie przyjaciółki? A jeśli chodzi tu o jakieś zdjęcia z czasów ich wspólnej młodości, to dlaczego Asta nie pokazała tych fotografii córce? Przecież dobrze wiedziała, jak Tula lubi oglądać stare zdjęcia.
Dłoń jakby bez udziału woli właścicielki ujęła myszkę i kliknęła wiadomość, a oczom dziewczyny ukazała się treść e-maila:
Moja droga Asto. Zapewne pamiętasz pewne upojne trzy dni sprzed dwudziestu jeden lat. Nie zdziwi cię chyba informacja, że sporządziliśmy wtedy piękną dokumentację fotograficzną. Mam do dzisiaj te zdjęcia i teraz nadeszła chwila, żeby ich użyć. Odkryłem, że powiodło ci się w życiu. Ja niestety właśnie wpadłem w kłopoty i ty musisz mi pomóc. Tamtej drugiej dziewczyny nie udało mi się odnaleźć, więc zapłacisz i za nią. Masz swoją firmę, masz też piękną córkę i kochającego męża. Na pewno byś nie chciała, żeby twoja rodzina się dowiedziała, co kiedyś robiłaś. Klientek też pewnie by to nie zachwyciło, a jeżeli nie zapłacisz, te zdjęcia zostaną rozwieszone po calutkim mieście. Przygotuj 10 tysięcy złotych i czekaj na moje polecenia. Ach, Asto, moja maleńka, zapomniałem o najważniejszym. Nie mów o tym nikomu. Jeśli zawiadomisz policję, następnego dnia zdjęcia zawisną na każdej tablicy ogłoszeniowej w Bielsku. Do wieczora chcę wiedzieć, co postanowiłaś. Potem ten adres zostanie zlikwidowany, a ja zajmę się zdjęciami, więc nie radzę zwlekać.
Tula długo siedziała, wpatrując się w te przerażające zdania. W pierwszej chwili uznała je za idiotyczny żart i parsknęła krótkim, nerwowym śmiechem, lecz już po chwili śmiech na jej ustach zamarł. Wspomniała twarz matki. Blada, z żałośnie wykrzywionymi wargami i łzami spływającymi po policzkach. I te oczy! Żywa zwykle zieleń nagle przygasła, w głębi czaiła się rozpacz i… Dopiero teraz dziewczyna pojęła, że to, co dojrzała w oczach Asty, było przerażeniem.
– Coś ty zrobiła, mamo? – szepnęła bezradnie.
Przez głowę przelatywały różne myśli. Czy matka była w młodości prostytutką? A może kogoś okradła? Albo zabiła? Biorąc pod uwagę, w jakim środowisku się wychowywała, wszystko było możliwe.
Gdy Tula była dzieckiem, nieraz dopytywała się, czemu nie ma babci ani dziadka tak jak inne dzieci. Rodzice zaprowadzili ją wtedy na cmentarz, na grób dziadków Szymanowskich, którzy zginęli w wypadku samochodowym, gdy dziewczynka była niemowlęciem. Ale grobu dziadków Czopków jej nie pokazali.
Prawdę poznała dopiero kilka lat później, gdy poszli na pogrzeb kobiety, która urodziła Astę i dbała o nią przez pierwsze lata, zanim zamieniła się w ludzkiego wraka pilnującego wyłącznie butelki. Tam też Tula zobaczyła dziadka – bezzębnego, w obszarpanej, śmierdzącej odzieży, wyglądającego na o dobre dwadzieścia lat starszego, niż był w rzeczywistości. Podszedł do nich zaraz, gdy trumna żony spoczęła w grobie, i obrzucając Astę najgorszymi wyzwiskami, domagał się pieniędzy za to, że dał jej życie.
Uciekły przed tymi krzykami i śmierdzącym alkoholem oddechem. Mężczyzna najpierw je gonił, potem widocznie zrozumiał, że wzrastający ciągle dystans między nim a uciekinierkami stał się nie do pokonania, zatrzymał się bowiem i tylko wygrażał pięściami, a jego wrzaski biegły za nimi aż do cmentarnej bramy.
Tak, wszystko było możliwe, ale Tula nie mogła uwierzyć, że matka dopuściła się jakiegoś strasznego czynu. Nie mogłaby nikogo zabić. Nie ona! Kradzież? Możliwe, lecz wziąwszy pod uwagę zasady wbijane córce do głowy, a czasem nawet ręką na tyłek, to również raczej było nieprawdopodobne. Prostytucja? To już prędzej, zwłaszcza że szantażysta wspomniał o upojnej nocy.
Niechętnie kliknęła ikonę zdjęcia, pełna lęku przed tym, co zobaczy. Nie było tak źle. Wprawdzie na fotografii Asta leżała całkiem naga, ale na szczęście sama, bez męskiego towarzystwa. Przymknięte powieki i twarz bez żadnego wyrazu świadczyły o tym, że spała.
Zdjęcie nie było wcale szokujące, przy tym tak rozmazane, że z trudem dało się rozpoznać rysy śpiącej. Nie mogło stanowić broni niezbędnej do szantażu i Tula domyśliła się, że inne nie są takie delikatne. Westchnęła ciężko, wstała od biurka i zapaliła papierosa. Nie czuła się jakoś specjalnie zbulwersowana. Prędzej zasmucona, że ciężkie dzieciństwo i młodość zmusiły matkę do kupczenia własnym ciałem. Astrida wyszła za mąż, mając siedemnaście lat. Rodzice mówili, że to właśnie Tula była bezpośrednią przyczyną wystąpienia do sądu o zezwolenie na zawarcie małżeństwa, pragnęli bowiem, by przyszła na świat w pełnej rodzinie. Wniosek z tego, że zdarzenie musiało mieć miejsce przed ślubem, zresztą świadczyło o tym sformułowanie użyte przez szantażystę. „Sprzed dwudziestu jeden lat”. Tula miała dwadzieścia, więc nie mogło być mowy o tym, że Asta zdradzała męża. Widocznie zanim związała się z Tadeuszem Szymanowskim, życie zmusiło ją do takiego postępowania.
Tula ponownie zasiadła do komputera i bez cienia wyrzutów sumienia sprawdziła, czy matka odpisała. Tak, w poczcie wychodzącej znajdowała się wiadomość, w której Asta zwięźle informowała, że dotrzyma warunków. Zapytała też, kiedy i gdzie ma zanieść pieniądze, lecz na to pytanie nie dostała jeszcze odpowiedzi. Po krótkiej walce z wpojonymi przez rodziców zasadami dziewczyna skonfigurowała w telefonie dostęp do firmowej poczty. Musiała mieć stały podgląd. Nie miała jeszcze pomysłu, w jaki sposób mogłaby pomóc matce, ale wiedziała, że tak tego nie zostawi. Zbyt wiele naczytała się kryminałów, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że szantażysta nigdy nie poprzestaje na jednorazowym okupie.
Wyłączyła komputer, posprzątała z grubsza salon i wreszcie mogła wracać do domu. Zapalając silnik nowego dustera, uśmiechnęła się i pogładziła dłonią kierownicę. Wiedziała, że jest szczęściarą. Mało która dwudziestolatka dostaje na urodziny samochód, w dodatku wcale nie w nagrodę za dobre oceny czy inny sukces. Ona dostała auto po prostu dlatego, że rodziców stać było na taki wydatek, uznali przy tym, że bezpieczniej dla młodej dziewczyny jest wracać wieczorami samochodem zamiast poniewierać się po przystankach autobusowych.
Zawód też pozwolili jej wybrać. Nigdy nie wywierali nacisku, że powinna skończyć studia, jak to było w przypadku kilku koleżanek Tuli. Zresztą chyba od dawna wiedzieli, że zostanie fryzjerką, gdyż od dzieciństwa fascynowała ją praca matki i ciągle podejmowała próby czesania kogoś. Gdy miała jedenaście lat, ostrzygła szkolną koleżankę, a efekt był tak oryginalny, że Asta pozwoliła córce na ingerencję we własną fryzurę. Od tamtego czasu zwykła mawiać, że sama jest wyuczoną fryzjerką, Tula natomiast ma prawdziwy talent.
Dojechawszy pod dom, dziewczyna z przerażeniem ujrzała przed bramą ambulans. To mama! Coś sobie zrobiła z rozpaczy! Była tak pewna słuszności swojego domysłu, że zastygła z rozdziawionymi ustami, gdy drzwi się otworzyły i ujrzała w nich matkę. Asta przytrzymała skrzydło, a po chwili z wnętrza domu wyłonili się ratownicy dźwigający nosze.
– Tata!
Tula nawet nie wiedziała, że wykrzyczała to słowo. Wysiadła z samochodu, trzasnęła drzwiami i pobiegła w stronę matki, która właśnie zamykała dom.
– Co się stało?
Na głos córki Asta odwróciła się i wyjęła klucz z zamka.
– Dobrze, że już jesteś. – Chwyciła córkę za rękę. – Miałam zadzwonić ze szpitala. Tata miał zawał. Muszę z nim jechać.
– Jadę z wami. – Tula wydobyła własny klucz i zamknęła drzwi.
– Nie możesz, nie zmieścimy się w karetce – zaoponowała Asta, lecz w jej głosie zabrakło zdecydowania. Widać było, że wolałaby mieć córkę przy sobie.
– Pojadę za ambulansem. Ty też lepiej jedź ze mną. W karetce jest ciasno, będziesz przeszkadzać, gdyby… – Nie odważyła się dokończyć zdania. Asta nie zwróciła na to uwagi, doszły ją bowiem ponaglenia ratownika. Po chwili duster pędził za ambulansem w stronę szpitala. Tula skupiła się na prowadzeniu i tylko co jakiś czas wydawała z siebie mruknięcie na znak, że słucha matki, która mówiła nieprzerwanie, jakby naraz zerwała jakąś tamę.
– …skarżył się na duszności, a ja kazałam mu otworzyć okno i nie zawracać głowy! Jeśli on umrze, to będzie moja wina! Bo myślałam o czymś innym zamiast zainteresować się własnym mężem. I jeszcze mu powiedziałam, żeby nie przesadzał…
W szpitalu długo musiały czekać, zanim dowiedziały się czegoś konkretnego, za to informacje nie były tak złe, jak się spodziewały, w dodatku zupełnie inne. To nie zawał spowodował zasłabnięcie mężczyzny, którego życiu nie zagrażało chwilowo żadne niebezpieczeństwo, ale wyniki wskazywały na poważną chorobę serca i niezbędna była hospitalizacja. Lekarz zasugerował, żeby wróciły do domu, i Tula namówiła matkę, by tak właśnie uczyniły.
– Mamo, to nie ma sensu. I tak nas do niego nie wpuszczą, a tylko się tu umęczymy. Lepiej wrócić do domu i odpocząć. Odwiedzimy go jutro. Może nawet dowiemy się już czegoś więcej?
Po dość długim wahaniu Asta przystała na propozycję córki, opuściły więc szpitalne mury.
Gdy przyjechały pod dom, Asta nie wysiadła, lecz nagle wyraziła życzenie, żeby córka zawiozła ją najpierw do salonu.
– Czekam na e-maila w sprawie reklamy w gazecie, a w domu przecież nie mam komputera – tłumaczyła, starannie odwracając wzrok.
Dziewczyna miała ochotę krzyknąć: „Nie kłam! Dobrze wiem, czemu chcesz sprawdzić pocztę”, lecz w porę ugryzła się w język. Spojrzała z ukosa na zgnębioną twarz, wyglądającą, jakby przez te pół dnia postarzała się o co najmniej dziesięć lat, i ogarnęło ją współczucie. Być może Asta zrobiła coś złego, ale to było ponad dwadzieścia lat temu! Teraz jest zupełnie innym człowiekiem niż tamta siedemnastolatka z patologicznej rodziny. Dobra żona i matka, dobra fryzjerka. Po prostu dobry człowiek. Przecież nawet Kodeks Karny przewidział coś takiego jak przedawnienie.
Tula westchnęła cichutko i zdecydowanym ruchem wyszarpnęła kluczyk ze stacyjki.
– Nie będziesz przecież co chwilę tam jeździć i sprawdzać. To bez sensu. Zainstaluję ci tę pocztę w telefonie.
– A tak można? – Asta szeroko otwarła oczy ze zdumienia.
– Oczywiście. A myślisz, że jak ja sprawdzam swoją? Wysiadaj, mamcia. Zrobisz nam kawy, a ja się tym zajmę.
Instalując pocztę, Tula miała podejrzenie, że popełnia błąd, pozbawiając się w ten sposób kontroli nad działaniami matki. Po namyśle doszła jednak do wniosku, że to niczego nie zmieni. Jeśli Asta zechce skasować kolejny e-mail od szantażysty natychmiast po przeczytaniu, może to zrobić także w pracy, a lepiej, żeby przynajmniej ten problem jej nie gnębił.
Plan pomocowy zakładał, że w jakiś nieznany jeszcze sposób Tula zmusi matkę do pozostania w domu i sama pojedzie na spotkanie z szantażystą. Postanowiła wciągnąć go w rozmowę i nagrać jego słowa, a przy odrobinie szczęścia także zrobić kilka zdjęć. Wtedy zagrozi mu policją. Taki odwrotny szantaż, rozmyślała, nie odczuwając najmniejszych wyrzutów sumienia, choć dopiero co określiła mężczyznę w myślach „podłą, skurwysyńską hieną”. Co innego atak, a co innego obrona.
Asta zrezygnowała z kawy, twierdząc, że i bez niej będzie miała problem z zaśnięciem. Zaparzyła sobie herbatę miętową i popijała małymi łykami, co jakiś czas zerkając na komórkę, jakby chcąc wzrokiem zmusić ją do dania sygnału o nadchodzącej wiadomości. Ale telefon milczał.
– Czuję się, jakby pociąg po mnie przejechał – westchnęła, gdy stojący w rogu salonu zegar wybił dwudziestą drugą. – Taka rozbita i potwornie umęczona, a przecież nie pracowałam dzisiaj więcej niż zwykle.
– To stres, mamo. – Tula przemówiła do niej jak do małego dziecka. – Powinnaś się położyć i odpocząć.
– Po co? – Kobieta wzruszyła ramionami. – I tak nie zasnę. W głowie mam taki zamęt, że na pewno będę się tylko obracać z boku na bok.
– Weź tabletkę na sen. Wiesz, tę, po której tata zasypia na stojąco – mruknęła dziewczyna bez żadnej ubocznej myśli, tylko ot tak, żeby coś doradzić.
– Dormicum? Przecież to jest cholernie mocne! – Asta spojrzała niepewnie na córkę.
– To weź pół albo trzy czwarte. Po co masz się męczyć?
Tula wstała i poszła do kuchni, gdzie w jednej z szafek ojciec przechowywał zapas lekarstw. Od lat cierpiał na bezsenność i w końcu rok temu zrezygnował z walki, decydując się na zażywanie tabletek, których przedtem z uporem unikał.
Wycisnęła z listka dwie pastylki i wróciła do salonu.
– Masz. – Podała matce jedną. – Przełam sobie, jak nie chcesz całej. – Zauważyła niepewny wzrok i parsknęła śmiechem. – Nie bój się, nie zamierzam cię otruć. Sobie też przyniosłam. – Podsunęła kobiecie przed nos otwartą dłoń z leżącą na niej białą tabletką. – Zażyję ją za chwilę, tylko jeszcze zajrzę na moment na Facebooka.
– Co wy młodzi widzicie w tym Facebooku?
Asta pokręciła głową ze zdumieniem, po czym zdecydowanym ruchem włożyła tabletkę do ust i popiła herbatą. Tula nie zamierzała zwracać jej uwagi na fakt, że Facebook to nie tylko młodzi ludzie. Wolała jeszcze potrzymać ją w nieświadomości, bo gdyby matka założyła tam konto, a szantażysta to odkrył, mógłby skorzystać z tej formy kontaktu, a wtedy byłoby dużo trudniej o kontrolę nad sytuacją. Zamiast więc dyskutować o portalach społecznościowych, zwróciła uwagę na coś innego.
– Radziłabym, żebyś zaczęła zbierać się do spania, bo będzie tak jak z tatą – ostrzegła, uśmiechając się na wspomnienie ojca i jego pierwszego kontaktu z tabletką na sen. Niespodziewający się takiego szybkiego działania mężczyzna omal nie usnął, idąc po schodach do sypialni, a gdy tam dotarł, nie miał już siły na mycie czy zdjęcie odzieży i padł na łóżko w ubraniu i papciach.
– Chyba masz rację. – Asta także się uśmiechnęła i pogładziła córkę po ramieniu. – Dziękuję, dziecinko. Jak to dobrze, że cię mam.
Ruszyła na piętro, skąd po chwili dobiegł szum wody w łazience. Po jakimś czasie Tula usłyszała kroki zmierzające do sypialni rodziców, a potem nastała cisza. Dziewczyna poczekała jeszcze chwilę, po czym sprawdziła służbową pocztę w swoim telefonie. E-maila od szantażysty nadal nie było.
Pewne pocieszenie stanowił fakt, że nieprzywykła do zabierania telefonu wszędzie, gdzie się udawała, Asta zostawiła go w salonie. To dawało gwarancję, że nie odbierze wiadomości i nie skasuje jej, zanim Tula zdąży przeczytać. Ale ten facet mógłby wreszcie ją wysłać i zakończyć tę niepewność! – rozmyślała, sącząc powoli resztę herbaty, pozostawioną przez matkę, żeby córka miała czym popić tabletkę. Dziewczyna wcale nie zamierzała otumanić się za pomocą dormicum. Przyniosła dwie pastylki wyłącznie po to, żeby namówić matkę na zażycie tabletki.
Zapaliła papierosa, choć mocą niepisanego prawa w tym domu paliło się tylko w piwnicy lub garażu. Jednak przebieg dnia tak dalece odbiegał od normy, że i to prawo uznała za chwilowo nieobowiązujące i nie odczuła przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Jakaś przyjemność też się człowiekowi należy.
Telefon pisnął cichutko, gdy gasiła niedopałek w popielniczce, a sekundę później pisnął drugi, ten zapomniany przez Astę. To na pewno on! Skurwiel, który chce zniszczyć mi rodzinę! Rękami drżącymi z emocji Tula włączyła pocztę w telefonie matki, rzucając jednocześnie niespokojne spojrzenie w stronę schodów. Tego tylko brakowało, żeby teraz tu zeszła, pomyślała, zanim przyszło zrozumienie, że po tabletce Asta nie ma prawa się przebudzić, a już tym bardziej spacerować po domu.
Tym razem szantażysta porzucił kwiecisty styl i zawarł polecenie w kilku zwięzłych zdaniach:
Jutro o 18.00 w Wiśle na Kempingu Jonidło przy stawku. Będę trzymać w ręce różę, żebyś mogła mnie rozpoznać. Nie spóźnij się i nie kombinuj, bo ten adres za chwilę przestanie istnieć.
Tylko tyle i aż tyle. Tylko, bo Tula dalej nie była pewna, czy jej plan pozbycia się zagrożenia ma szansę się powieść. Miała nadzieję, że z tej wiadomości zdoła wyciągnąć jakieś informacje, lecz nie było w niej nic dającego bodaj maleńki punkt zaczepienia. Za to aż tyle, gdyż teraz miała pewność, że szantażysta nic więcej nie napisze, skoro konto zostało zlikwidowane. A zatem można spokojnie wykasować tę wiadomość.
Tak też zrobiła, a potem jeszcze usunęła e-mail z kosza, żeby nie został po nim nawet ślad. Najpierw jednak zapisała go w pamięci swojego telefonu, żeby dysponować w razie czego jakimś dowodem, choć sama nie umiała sprecyzować po co. Po prostu wiedziała, że tak trzeba.
Odłożyła telefon mamy dokładnie w to samo miejsce, skąd go zabrała, i wreszcie mogła iść do łóżka. Obawiała się, że tej nocy nie zazna zbyt wiele wypoczynku, lecz stało się zupełnie inaczej – zasnęła prawie natychmiast i spała tak twardo, że rano długo nie mogła się pozbyć sennego otępienia. Wypiła kawę, potem zajrzała do sypialni rodziców, a stwierdziwszy, że matka jeszcze śpi, nie obudziła jej, tylko zostawiła na stole w kuchni kartkę z informacją: „Zajmij się tatą, a ja załatwię twoje klientki. Zadzwonię później”.
W pracy najpierw sprawdziła kalendarz z zapisami i ucieszyła się, ujrzawszy, że grafik nie jest zbyt gęsto wypełniony. Wystarczy trochę poprzesuwać terminy, a o szesnastej trzydzieści powinna skończyć. Włączyła czajnik i chwyciwszy komórkę, wstukała numer pierwszej z umówionych na popołudnie klientek.
– Pani Alina? Dzień dobry, mówi Tula Szymanowska. Mam do pani prośbę…
Pół godziny później z satysfakcją przyjrzała się kartce z nowym grafikiem i z uśmiechem wyszła zza kotary, by przywitać pierwszą klientkę.
Zaparkowała niedaleko karczmy, wyłączyła silnik, lecz nie wysiadła od razu. Podenerwowana planowanym spotkaniem z szantażystą cały dzień snuła czarne scenariusze. A to na drodze zdarzy się jakiś wypadek, a to zepsuje jej się samochód… I jeszcze wiele innych wizji, których efekt zawsze był ten sam – nie dojedzie na czas i szantażysta z zemsty opublikuje zdjęcia matki.
Koniec końców wyjechała zbyt wcześnie i przybyła pół godziny przed umówionym terminem.
Sprawdziła, czy w kieszeni bojówek na pewno znajduje się drugi telefon, kupiony specjalnie na tę wyprawę. Wolała nie posługiwać się tym, którego zawsze używała, w obawie, że szantażysta może jej go wyrwać i zniszczyć, a przechowywała w nim wszystkie ważne informacje. W przerwie między jedną klientką a drugą pobiegła do sklepu i kupiła drugi, po czym natychmiast aktywowała kartę, a potem przetestowała urządzenie, by sprawdzić, czy sprzedawca jej nie okłamał, twierdząc, że jakość zdjęć będzie doskonała, a dyktafon jest wyjątkowo czuły. Wszystko się zgadzało i teraz trzeba było jedynie zrobić użytek z nowego nabytku.
Znów zerknęła na zegarek. Jeszcze dwadzieścia pięć minut. Nienawidziła bezczynnie czekać, toteż gdy minęło kolejnych pięć, zdecydowała, że powoli pójdzie w stronę wskazanego miejsca. Mijając nielicznych spacerowiczów, doszła do wniosku, że los zdecydowanie opowiedział się po stronie szantażysty, zsyłając akurat dzisiaj zachmurzenie, deszcz i wiatr. Liczyła na piękną pogodę i może nie tłumy, ale całkiem sporą grupę ludzi w pobliżu, tymczasem kemping świecił pustkami, a im bardziej zbliżała się w stronę stawu, tym spacerowiczów ubywało. Chyba mnie tu nie zamorduje?, przemknęła jej przez głowę myśl, którą w pierwszej chwili uznała za absurdalną, a w następnej nie tak znów całkiem pozbawioną sensu. Jeśli ktoś nie ma moralnych oporów przed szantażem, to kto wie, do czego jest zdolny?
Przystanąwszy pod drzewem, zapaliła papierosa, usiłując przy tym przebić wzrokiem utrudniającą widoczność mżawkę. Odniosła wrażenie, że widziała jakąś postać, przemykającą wzdłuż brzegu stawu, ale pewności nie miała. Zgasiła papierosa, który nagle przestał jej smakować. Naciągnęła mocniej na czoło kaptur kurtki, zacisnęła dłoń na telefonie i ruszyła w tamtym kierunku, nucąc cichutko dla dodania sobie odwagi. „Every move that I make seems to be the wrong way like a cold black night after the summer day”[2]. Gdy dotarł do niej sens śpiewanych słów, urwała i wstrząsnęła się, uświadomiwszy sobie, że piosenki nie dobrała najszczęśliwiej.
Nad stawem nikogo nie dostrzegła. Poczuła rozczarowanie, bo mimo że do spotkania zostało jeszcze ponad dziesięć minut, żywiła przeświadczenie, że szantażysta jest już na miejscu. Przystanęła, potem znów poszła naprzód, postanowiwszy obejść obiekt dookoła, i to był bardzo dobry pomysł, po chwili bowiem ujrzała w oddali ławkę, na której ktoś siedział. Włączywszy dyktafon, za pomocą doczepionej smyczy zawiesiła telefon na szyi, kliknąwszy wpierw polecenie nagrywania filmu, a kurtkę rozchyliła tak, by aparat mógł wychwycić obraz na wprost. Miała nadzieję, że uda jej się nagrać chociaż kawałek wartościowego materiału, zanim w fazie końcowej złapie telefon i wymierzy go prosto w twarz szantażysty.
Nie miała pojęcia, skąd wziął się ten człowiek. Nie odrywała wzroku od tkwiącej w bezruchu sylwetki na ławce, gdy nagle ktoś potrącił ją tak mocno, że upadła, boleśnie tłukąc łokieć, którym w ostatniej chwili się zaasekurowała. Zanim zdążyła pojąć, co się stało, nieostrożny przechodzień znowu zniknął z widoku i doszły ją tylko szybko oddalające się kroki. Zaklęła półgłosem i wstała, rękami strzepując wilgoć i brud z jasnych dżinsów. Co za gnój, rzuciła w myślach inwektywę pod adresem napastnika, po czym zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę ławki.
Mężczyzna w żaden sposób nie zareagował na odgłos kroków. Nie wstał, nawet nie odwrócił głowy w jej kierunku. Hura! Mam go! – krzyknęło w niej coś, gdy zobaczyła leżącą u jego stóp czerwoną różę.
Patrzyła na tego na oko pięćdziesięcioletniego mężczyznę, dziwnie przechylonego na bok, spoglądającego niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal, i ciągle jeszcze nie rozumiała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ogromna ciemna plama na przodzie jego bluzy to nie efekt siąpiącego nieprzerwanie deszczu, a ona sama wcale nie stoi w deszczowej kałuży. Wtedy zaczęła krzyczeć.
Podkomisarz Marcin Cieślar z komisariatu w Wiśle z uwagą przyglądał się siedzącej przed nim dziewczynie. Ciągle jeszcze cała się trzęsła i z pewnością nie działo się tak wskutek zimna, gdyż pomimo wielogodzinnych opadów temperatura wcale nie była niska. Nie dziwił się reakcji Beaty Szymanowskiej, wszak z pewnością nie co dzień znajdowała na ławce denata z poderżniętym gardłem.
– Dominik Klimas. Tak nazywał się ten mężczyzna. Naprawdę go pani nie znała?
Tula przez chwilę wpatrywała się tępo w przystojną twarz policjanta. W piwnych oczach nie dojrzała podejrzliwości, tylko zwykłą ciekawość, i to pomogło pozbyć się strachu. Tyle się nasłuchała o idących na łatwiznę gliniarzach, dla których liczą się wyłącznie wyniki, że gdy policjanci przyjechali nad ten nieszczęsny stawek, była przekonana, że natychmiast założą jej kajdanki, a potem oskarżą, że to ona zabiła. Ale mile ją zaskoczyli. Zaprowadzili do radiowozu i otulili kocem, i cały czas zachowywali się przyjaźnie, chociaż w kółko zadawali te same pytania. Teraz, na komisariacie, ten brązowowłosy podkomisarz także spytał o to, co już wcześniej wyjaśniała jego kolegom.
Tam, w radiowozie, była tak zdenerwowana i przerażona, że w pierwszej chwili chciała wyznać prawdziwy powód swojego przyjazdu do Wisły, na szczęście w ostatniej chwili ugryzła się w język. Matka nigdy nie przejmowała się tym, co ludzie powiedzą, więc było całkowicie pewne, że zgodziła się zapłacić szantażyście, żeby ojciec nie poznał jej tajemnicy. Dlatego Tula nie mogła powiedzieć prawdy. Gdyby to zrobiła, policjanci z pewnością zainteresowaliby się powodami szantażu, chcieliby rozmawiać z mamą, a wtedy tata dowiedziałby się o wszystkim. Musiała wymyślić coś innego.
– Mówiłam już, że nie mam pojęcia, kim był ten facet. Podeszłam tam tylko dlatego, że zaintrygowała mnie leżąca na ziemi róża. Chciałam zrobić zdjęcie. Róża w błocie, w strumieniach deszczu. Taki kontrast, rozumie pan?
Takie znalazła wytłumaczenie dla swojej obecności na Jonidle i jak na razie nikt go nie zakwestionował. Informacja, że przyjechała tutaj, żeby zrobić zdjęcia, była całkiem prawdopodobna. Obiekt prezentował się naprawdę ładnie, poza tym ludzie fotografują najdziwniejsze rzeczy, więc dlaczego nie?
– Rozumiem – odparł z lekkim uśmiechem. – A jak to było z upadkiem?
– Nijak. – Wzruszyła ramionami. – Jakiś kretyn robił sobie przebieżkę i nie patrzył, gdzie lezie. Wpadł na mnie, przewrócił i nawet się nie zatrzymał, tylko jeszcze przyspieszył. Po prostu zwykły cham.
– To był mężczyzna?
Tula już miała przytaknąć, gdy nagle uświadomiła sobie, że nie może tego zrobić.
– A wie pan, że nie wiem? Przedtem jakoś tak założyłam, że to był facet, ale gdy pan zapytał… Nie jestem pewna. Równie dobrze mogła to być wysoka kobieta. Szczupła, ubrana na czarno sylwetka, na głowie kaptur, co wcale mnie nie dziwiło, bo przecież cały czas padał deszcz. Sama też miałam naciągnięty kaptur. Aha, ten człowiek dziwnie pachniał.
Podkomisarz oderwał dłonie od klawiatury i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie rozumiem. Obwąchiwała go pani czy co?
– Aż tak to nie! – Tula parsknęła krótkim nerwowym śmiechem na widok miny policjanta. – Ale jestem bardzo wrażliwa na zapachy i gdy ten człowiek mnie potrącił, poczułam dziwny odór. Nieprzyjemny, taki ciężki i jakby metaliczny. – Skinęła głową, widząc błysk zrozumienia w oczach mężczyzny. – Teraz wiem, że to był zapach krwi. Taki sam jak ten przy ławce.
– Wniosek z tego, że potrącił panią zabójca. – Cieślar głośno powiedział to, o czym wolała nie myśleć. – Chyba nie ma powodu do obaw, ale na wszelki wypadek proszę nie chwalić się tym faktem przed znajomymi.
Tula żachnęła się gniewnie.
– Wiem, że zachowałam się jak kretynka, wrzeszcząc tam, płacząc i biegając wokół trupa, ale nawet ja nie jestem aż tak głupia, żeby opowiadać o tym, że spotkałam mordercę!
– Nie ma pani pojęcia, co ludziom potrafi przyjść do głowy. – Policjant uśmiechnął się pojednawczo. – A co do zachowania, to niepotrzebnie robi sobie pani wyrzuty. To zrozumiałe, że przeżyła pani szok, a wtedy człowiek nie kontroluje swojego zachowania. Czy jest jeszcze coś, o czym pani dotychczas nie wspomniała?
– Niczego więcej sobie nie przypominam. – Pokręciła głową, mając nadzieję, że podkomisarz nie umie czytać w myślach.
– W takim razie skończymy. Po podpisaniu protokołu ktoś panią podwiezie na Jonidło. Da pani radę prowadzić? – zatroszczył się, a ona wyczytała z wyrazu twarzy, że nie była to udawana troska. Policjant naprawdę się o nią martwił.
– Już mi przeszło i czuję się całkiem nieźle. Ale dziękuję za zainteresowanie – odparła, po raz pierwszy podczas tej rozmowy całkiem szczerze, bez żadnej ukrytej myśli.
W drodze do domu zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Przede wszystkim należało wytłumaczyć swój późny powrót do domu i nieobecność w szpitalu, ale nie to głównie zaprzątało jej uwagę. Musiała znaleźć jakiś sposób na poinformowanie matki, że szantażysta nie żyje, w przeciwnym razie kobieta nie zazna chwili spokoju, oczekując ciągle nowego ataku. Nagle przyszło olśnienie. Internet! Taka informacja z pewnością znajdzie się w sieci, a jeśli nie, to lokalna prasa o tym napisze. Po prostu należy sprawdzić rubrykę kryminalną w „Kronice Beskidzkiej” czy „Głosie Ziemi Cieszyńskiej”, tam musi się znaleźć jakaś wzmianka.
Kwestią zabójstwa niespecjalnie się przejęła. Zdawała sobie sprawę, że niezbyt dobrze to o niej świadczy, ale w głębi duszy czuła zadowolenie z takiego obrotu sprawy. Problem rozwiązał się bez jej udziału, a tamtego mężczyzny nie żałowała. Matka widocznie nie była jego jedyną ofiarą i ktoś w końcu nie wytrzymał i sięgnął po środki ostateczne. Szantażysta sam był sobie winny, trzeba było nie imać się takiego obrzydliwego procederu.
W domu matka powitała Tulę wymówkami, lecz gdy zasypała ją pytaniami o późny powrót, w jej głosie oprócz podenerwowania dała się słyszeć także ulga.
– Wiem, że ostatnie dni były dla ciebie trudne. Jesteś zmęczona, bo przerzuciłam na ciebie moje obowiązki. Ale chyba nie pracowałaś do dziesiątej wieczorem?
– Przepraszam, mamo. Nie zdążyłam do szpitala, bo…
– Nie o tym mówię – przerwała jej Asta. – Wiem, że nie dojechałaś, bo czesałaś moje klientki, i nie o to mam pretensje. Zresztą tata czuje się już lepiej. Czeka go operacja, ale to jeszcze nie teraz. Mnie chodzi o to, że nie uprzedziłaś, że wrócisz tak późno. Myślałam, że mamy umowę.
Tula zagryzła wargi, powstrzymując gorzką uwagę, że nie szlajała się gdzieś dla własnej przyjemności. Matka miała rację. Dawno temu rodzice zapowiedzieli, że nie zamierzają jej kontrolować, ufając, że nie zrobi nic głupiego. Postawili tylko jeden warunek – musi zawsze uprzedzać, jeśli ma zamiar wrócić później, niż zapowiadała. Sami również stosowali się do tej zasady i wychodząc gdzieś, określali godzinę powrotu.
– Przepraszam, mamo – powtórzyła, myśląc gorączkowo, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. – Po sprzątnięciu salonu usiadłam na chwilę, żeby odpocząć, i sama nie wiem, jak to się stało, ale obudziłam się pół godziny temu.
W duchu wzniosła modlitwy, by nie okazało się, że matka w drodze ze szpitala zajrzała do zakładu. Na szczęście nic takiego chyba się nie zdarzyło, Asta bowiem wpatrzyła się w nią, a potem przytuliła.
– To ja przepraszam, dziecinko. Nie pomyślałam o tym, a przecież nie jesteś robotem, który może harować bez odpoczynku.
Kryzys został zażegnany, a dwa dni później Tula podczas południowej przerwy rozłożyła przed sobą „Głos Ziemi Cieszyńskiej” i zaczęła przeglądać.
– Patrz, mamo, do czego to doszło – odezwała się po chwili. – Myślałam, że taka miejscowość jak Wisła to oaza spokoju, a tu takie coś.
– A co takiego zdarzyło się w tej Wiśle? – Asta spojrzała z umiarkowanym zaciekawieniem.
– „W środę na Campingu Jonidło w Wiśle znaleziono ciało czterdziestopięcioletniego Dominika K. Mężczyzna miał przecięte gardło. Będziemy informować o postępach policyjnego śledztwa”.
Tula odłożyła gazetę i ukradkiem zerknęła na Astę. Kobieta stała nieruchomo z dłonią przyciśniętą do ust, jakby chciała powstrzymać słowa. Odezwała się dopiero po długiej chwili, a jej głos lekko drżał, gdy mówiła sztucznie obojętnym tonem:
– Pewnie to porachunki jakichś meneli. Przecież nawet w Wiśle muszą być tacy. Uzdrowisko czy nie, i tak zawsze znajdzie się jakaś czarna owca.
Nie wracały już do tego tematu, lecz Tula zauważyła, że matka zaczęła kupować „Głos Ziemi Cieszyńskiej”, choć wcześniej nigdy tego nie robiła. Po jakimś czasie z jej oczu zniknął lęk, znowu podśpiewywała wesoło, a na twarz wrócił uśmiech. A gdy ojciec opuścił szpital, życie całkowicie wróciło do normy.
Podkomisarz Cieślar wpatrywał się z taką niechęcią w stojącą przed nim szklankę piwa, że towarzyszący mu w barze kolega nie wytrzymał.
– Wyglądasz, jakbyś chciał ją zastrzelić.
– Co? – Marcin oderwał się od niewesołych myśli. – Kogo?
– Szklankę z piwem. Trzeba było mówić, że nie chcesz, to wziąłbym ci bobofruta.
– Wiesz co, Konrad? Pierdol się – zaproponował Cieślar z wyszukaną uprzejmością. – Myślę o pewnej sprawie.
Konrad Procner potarł dłonią długą bliznę przecinającą lewy policzek, analizując coś w myślach.
– Chodzi ci o zabójstwo na Jonidle?
Marcin skinął głową i spojrzał z szacunkiem na kolegę. Komisarz Procner pracował na komendzie w Cieszynie, nie miał więc nic wspólnego z wiślańskim komisariatem, a jednak zgadł bez pudła, która ze spraw nie daje Cieślarowi spokoju.
– Dominik Klimas, poszukiwany listem gończym. Nie wiadomo, po co przyjechał do Wisły i czy gdzieś tu mieszkał, czy był tylko przejazdem. Nie wiadomo też nic o sprawcy prócz tego, że mogła to być wysoka kobieta lub niezbyt wysoki mężczyzna. Nie ma narzędzia zbrodni, nie ma żadnych śladów, jednym słowem jestem w dupie.
– Skąd wiesz, że zabójca mógł być kobietą? – Konrad upił łyk piwa, pochylił się w stronę kolegi, który właśnie zapalał papierosa, i z lubością wciągnął dym w nozdrza.
– Sztachasz się moim dymem, to się dołóż do fajek – wytknął mu Marcin ze śmiechem.
Pociągnął kilka łyków i opowiedział o dziewczynie, która przyjechała z Bielska do Wisły specjalnie po to, by uwiecznić na fotografiach okoliczne widoki, a zamiast tego zabrała z sobą zdjęcia trupa. Konrad słuchał, nie przerywając. Gdy opowiadanie dobiegło końca, milczał jeszcze chwilę, potem spytał z namysłem:
– Jesteś pewien, że to nie ona go dziabnęła?
– Naprawdę masz mnie za debila? – odpowiedział pytaniem Marcin z wyrzutem w głosie. – Facet miał przeciętą tętnicę. Wprawdzie deszcz zmył większość śladów, ale coś tam mimo wszystko zostało i po rozbryzgach można było stwierdzić, że krew tryskała jak z fontanny. To powiedz mi, w jaki sposób mogła go zabić tak, że miała nią ubrudzone tylko podeszwy butów? Zdalnie sterowanym nożem czy może dźgnęła go halabardą?
– To rzeczywiście załatwia sprawę. – Procner pokiwał głową. – Mówisz, że gościu był poszukiwany? Chcesz powiedzieć, że to był ten Klimas? – Cieślar przytaknął, a wtedy szare oczy komisarza rozbłysły ekscytacją. – Ten od wymuszeń i szantaży, podejrzewany o udział w napadach na kantory? – upewniał się, a gdy ujrzał ponowne skinienie, pochylił się do przodu, opierając łokcie o blat stolika. – W takim razie prowadził tryb życia, który niejednego mógł skłonić do sięgnięcia po radykalne rozwiązania. Twoim sprawcą może być któraś z ofiar jego działalności albo oszukany wspólnik. Może też być, że współsprawcy napadów postanowili go wyeliminować, bo w jakiś sposób im zagrażał. Sorry, przyjacielu, ale czarno to widzę!
Zgodnie z przewidywaniami Konrada śledztwo nie przyniosło żadnych efektów i po trzech miesiącach decyzją prokuratora postępowanie zostało umorzone. Podkomisarz Cieślar nie był zachwycony, ciągle bowiem łudził się, że wpadnie na jakiś trop, ale nie miał nic, co by uzasadniało przedłużenie śledztwa. Musiał się poddać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1] Fragment utworu Sultans of swing zespołu Dire Straits.
[2] Każdy ruch, który robię, wydaje się niewłaściwy jak zimna, ciemna noc po letnim dniu” – fragment piosenki What can I do zespołu Smokie.